niedziela, 23 stycznia 2011

Spokojny piątek...

... znów mój piątek musiał być inny niż przeciętnego Kowalskiego.

Zaczął się dość nietypowo, miałem tego dnia lekko wyjebane na Poliwódzie, więc zamiast bez sensu pojawić się na iście ciekawych "Computer Science" i charatać w Herosy III albo w kultowe Wormsy, postanowiłem wyspać się i skoczyć do biblioteki po książkę, dzięki której mógłbym zostać studentem dłużej niż jeden semestr....Anyway nie będę się rozwijał tego gdyż nie o to tu chodzi. Zadzwonił do mnie Pivko, czy przypadkiem nie pojawiłem się w okolicach uczelni...(także zapewne wiecie jak Wasza wizja nauki ucieka gdy zadzwoni ktoś w piątek z pytaniem 'co robisz stary, bo trzeba opić zjebanie kolosa?')...

Oczywiście książki nie wypożyczyłem, pojechaliśmy z Pivkiem po jego wiosło i przyjechaliśmy do mnie...i świętując nasze drugie spotkanie z instrumentami wypilismy po piwku :) po kilku godzinach rzępolenia w końcu moje gary zaczęły się zgrywać z melodyjkami mojego przyjaciela:)...ale że jako nastała godzina 19 i był piątek, trzeba było jakoś normalnie spędzić ten wieczór

Średnio raz w tygodniu trzeba zaatakować naszą ulubioną spelunę 'Termo5' na ulicy Próżnej... Zwykle bywa tam pierdylion malutkich lanserków, z którymi mamy problem żeby się dogadać na jakikolwiek temat, bo ani nie noszę mega fajnej czupryny na głowie, ani nie produkuję super śmiesznych koszulek, ani jestem pseudodzidżejem... dziś była tylko jedna paczka najebanych gimnazjalnych ziomali, gdyż nasz znajomy, młody barman 'Brewka' był na melonie i nie było sprzedawania małolatom %,...
oczywiście musięli się przysiąść do naszego stolika. Mimo kilku miłych drobnych sugestii naszych koleżanek, ich 'nju erki' zbyt mocno zaciskały im głowy i informacja nie dochodziła do mózgu, że czas odejść, bo jesteśmy niechciani... także siedzieli dalej, aż do wypicia skonspirowanej butelki wódki 0,7 na pięć osób, a sama ich obecność, niemiłosiernie mnie wkurwiała..;/

No i tak siedzięliśmy sobie, gaworzyślimy, śmialiśmy i sączyliśmy naszego drineczka Łomże z wkładką, gdy, (co jest tą wkładką dowiecie może kiedyś tam, przeciez kucharze nie zdradzają swoich przepisów),jakoś o 23 nastąpiła chwila grozy!!!!!!...skończył....się....BROWAR...ciarki mnie przeszły, dłonie zaczęły mi się lekko pocić, cukier mi podskoczył...nie wierzyłem w to co słyszalem...ciężkie chwilę trwały przez 15 minut, wysłano miejscowego menela, (który ma romansik z szefostwem 'termo5'), po kartony ambrozji....gdy napięcie opadło i każdy trzymał w rączce dobrego browarka kontynuowaliśmy biesiadę, aż do momentu gdy najebana właścicielka naszej spelunki(wiecznie najebana), uznała że boli ją głowa, chce wracać do domu i wyjebała nas z pubu.

Wydawałby się to dość przecięciętny piątkowy wieczór gdyby nie...ONI!
Wyszliśmy z pubu. Podążaliśmy najpierw ulicą Próżną w stronę metra gdzie Pivko niestety pojechał do domu...dlaczego niestety dowiecie się za chwilę...
Bylismy już przy przejściu na Dworzec centralny, gdy grupka pięciu mężczyzn, spostrzegła moją czapkę, która najwidoczniej im sie nie spodobała...jak zbliżaliśmy się do nich, z daleko słyszałem komendę ich bossa...'ej chłopaki robimy mur'...wiedziałem, że coś już nie będzie grało, ale grzecznie się spytałem czy mógłby zejść mi z drogi bo chce z swoją dziewczyną, kolegą i koleżanką przejść...hardo powiedział, że nie i że mam pedalską czapkę...obąknąłem mu coś tam, że szkoda, że nie zrobił formacji rzymskiego żółwia zamiast tego szeregu...to był chyba zły pomysł, bo nie spodziałem się takiej agresji z strony BOSSA który, szybkim ruchem ręki zabrał mi czapkę i schował ją za plecy i bawił się ze mną jak w przedszkolu-_-'...gdy postanowiłem odebrać co moje używąc przy tym siły, jego kumpel chwycił mnie z tyłu, a Boss mając do dyspozycji ręce i nogi postanowił wyjechać mi z czajnika...dopiero za drugą próbą mu się to udało...;/ Boss spoczywając na laurach, nie spodziawał się że uda mi się wyrwać jego pachołkowi, a jeszcze mniej się spodziewał, że moje rozpędzone kolano trafi go brzuch...(punkt dla mnie)...zginając się w pół złapał sie mnie i ku mojemu zdzwieniu wyjabaliśmy się na ziemie...(najbardziej podobała mi się beztroskość zakochanej pary która przeszła mi prawie po głowie udając, że nic się nie dzieje...) wstałem, podniosłem czapkę, schowałem ją do torby myśląc, że po wszystkim...ale nie...seria nieudolnych sierpowych tego goryla prawie mnie trafiła (strasznie zatęsknilem wtedy za Pivko, który wie co robić w takich chwilach)...ja jedynie unikałem jego ciosów, by przypadkiem któryś z jego kolegów się dołączył...skończyło się na tym że mój drugi kumpel podczas mojej małej konfrontacji reszcie bandy ofiarował...papierosa...jednego papierosa...który wystarczył by przytrzymali tego skocznego byczka, zdala ode mnie:)

Mieliśmy mega farta, że trafiliśmy na największe cipki odstawiające gangsterkę po tej stronie Wisły...podobno od koleżanki chcięli pieniądze, ałe powiedziała im co myśli na ten temat...używając wielu słów na 'k' na 's' itp itd. Mam wielką nadzieję, że któryś z Was co nas próbowali zaatakować przeczytają ten wpis i mimo iż trochę się cykaliśmy na początku bo było Was pięciu, teraz się śmiejemy, że mięlismy mega szczęście trafiając na takie ofermy

Pozdrawiam Vodko

1 komentarz:

  1. oj dobra notka Vodko! trochę przysnąłem w połowie, bo kto napierdala takie smuty na wejście. Ale ogólnie pozytywnie.
    szkoda, że nie zostałem z wami, żeby skopać tych lamusów, ale to oczywiście Twoje szczęście - Twój spuchnięty nos ;p
    jak mnie wena kopnie w tyłek to też coś skrobnę!

    pivko

    OdpowiedzUsuń